Tbilisi w ogniu protestów: odrzucenie Unii Europejskiej jako punkt bez powrotu

Associated Press

W nocy z 28 na 29 listopada stolica Gruzji stała się areną brutalnych starć między protestującymi a siłami porządkowymi. Masowe demonstracje wybuchły po tym, jak premier Gruzji Irakli Kobachidze ogłosił decyzję rządu o rezygnacji z negocjacji dotyczących przystąpienia do Unii Europejskiej aż do 2028 roku. Dla gruzińskiego społeczeństwa była to decyzja szokująca, ponieważ integracja europejska od dawna stanowi jedno z głównych dążeń większości obywateli.

Siły porządkowe rozbiły protesty przed parlamentem, używając armatek wodnych i gazu łzawiącego. Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zatrzymano 43 osoby, którym postawiono zarzuty drobnego chuligaństwa i nieposłuszeństwa wobec policji. Wśród rannych znaleźli się nie tylko demonstranci, ale również dziennikarze, w tym Aleksander Keszelaszwili, któremu złamano nos. Ucierpiały także aktywistki: Elene Hosztaria została zaatakowana gazem łzawiącym, a Nani Malasziachii rozbito nos. Policja poinformowała również o 32 rannych funkcjonariuszach, z których niektórzy odnieśli poważne obrażenia.

Wydarzenia w Tbilisi nasuwają oczywiste skojarzenia z Euromajdanem na Ukrainie. Podobnie jak w Kijowie, Gruzini wyszli na ulice, by bronić swojego prawa do europejskiej przyszłości. Jednak w przeciwieństwie do ukraińskiego Majdanu, protest w Tbilisi nie osiągnął jeszcze masowej skali, która mogłaby zmusić rząd do zmiany kursu. Niemniej jednak już teraz widać, że gruzińskie społeczeństwo stanowczo odrzuca decyzję o rezygnacji z integracji europejskiej.

W ostatnich latach gruziński rząd demonstruje coraz większą lojalność wobec Moskwy. Ustawa o „zagranicznych agentach”, masowe represje wobec aktywistów, rezygnacja z integracji europejskiej – wszystko to wpisuje się w rosyjską tradycję polityczną. Jednak gruziński naród zdecydowanie sprzeciwia się takiej polityce. Wielu Gruzinów widzi w tym zdradę interesów narodowych, zwłaszcza w kontekście pamięci o rosyjskiej agresji.

Wojna z 2008 roku, kiedy rosyjskie wojska okupowały Abchazję i Osetię Południową, pozostawiła głęboki ślad w świadomości Gruzinów. Pomimo prób zbliżenia się władz do Kremla, społeczeństwo niezmiennie postrzega Rosję jako agresora i symbol zagrożenia dla suwerenności.

Rozbicie protestów w Tbilisi to kolejny sygnał o systematycznym łamaniu praw człowieka w kraju. Użycie armatek wodnych, gazu łzawiącego, pobicia dziennikarzy i aktywistów – wszystko to pokazuje, że władze są gotowe za wszelką cenę bronić swoich decyzji. Takie działania spotkały się z potępieniem ze strony Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, które już ogłosiły „kompleksowy przegląd” współpracy z Gruzją.

Masowe protesty odbywają się na rok przed planowanymi na jesień 2025 roku wyborami parlamentarnymi w Gruzji. Władze wyraźnie starają się umocnić swoją pozycję, koncentrując się na wewnętrznej propagandzie i represjach. Jednak niezadowolenie społeczne może stać się podstawą do politycznych zmian. Udział prezydentki Gruzji Salome Zurabiszwili w protestach podkreśla głęboki rozłam między rządem a narodem. Jej wsparcie dla demonstrantów to silny sygnał, że nawet w najwyższych kręgach politycznych są osoby gotowe bronić europejskiego kursu kraju.

Protesty pokazują, że naród gruziński jest gotowy walczyć o swoje wartości. Choć dziś demonstrantów rozpędzono, ich głos staje się coraz głośniejszy.

Karyna Koshel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com