Koszykarze nie jadą na mundial. Ale powodów do rozpaczy jest więcej. Potencjał koncertowo roztrwoniony

Fot. FIBA

Na mundialu w Chinach w 2019 r. Polacy weszli do najlepszej ósemki na świecie. Trzy lata po tym historycznym sukcesie spadają na dno europejskiej koszykówki. Po porażce z Niemcami 83:93 już na pewno nie zagrają na kolejnym mundialu. Ale powodów do rozpaczy jest więcej.

Kadra Igora Milicicia w eliminacjach uciułała dwa zwycięstwa – dwoma punktami pokonała Estonię, a w ostatni czwartek wygrała po dogrywce z Izraelem. Przegrała czterokrotnie. W grupie D dała się wyprzedzić wszystkim: Niemcom, Izraelowi, ale i najsłabszej – tak by się zdawało – w stawce Estonii.

To gigantyczna porażka, której konsekwencją nie tylko jest brak kwalifikacji na mistrzostwa świata w 2023 r. Fakt, iż zajęliśmy ostatnie miejsce w stawce, sprawia, że eliminacje najbliższych mistrzostw Europy zaczniemy od preeliminacji. Naszymi rywalami będą kraje, spośród których tylko część uprawia dyscyplinę zawodowo. To absolutne odmęty, koszykarskie pustkowie.

Koncertowo roztrwoniony potencjał

To plama, którą zmazać będzie bardzo trudno. Potencjał, który dość niespodziewanie po mundialu w Chinach w 2019 r. wpadł w ręce zarządzających polską koszykówką, został koncertowo roztrwoniony. I nie zmieniłaby tego wygrana w Niemczech, choć nasze nastroje na pewno nie byłyby aż tak grobowe.  

Niedzielny mecz z Niemcami w Bremie – o nasze być albo nie być w tych kwalifikacjach – był niezwykle zacięty. 96 sekund przed końcem przegrywaliśmy tylko 78:79, potem, na 21 sekund przed końcem, 83:87, ale mieliśmy szansę zbliżyć się na jedno posiadanie. Mateusz Ponitka spudłował jednak rzut wolny, a nasi rywale odjechali. Rzuty wolne Dennisa Schroedera, zbiórka w ataku, trójka Johannesa Voigtmanna… Dla gospodarzy to już była formalność. Ostatecznie wygrali oni 93:83. Jak bardzo był to zacięty mecz niech świadczy fakt, że najwyższe – właśnie 10-punktowe prowadzenie – Niemcy osiągnęli wraz z ostatnią akcją. Ale bez dwóch zdań – byli od nas zdecydowanie lepsi.

Mecz był jednak do wygrania. W fenomenalnej formie był AJ Slaughter, który był naszą jedyną odpowiedzą na grającego od lat w NBA Schroedera. 34-letni Amerykanin z polskim paszportem zdobył w niedzielny wieczór aż 32 punkty, trafił znakomite osiem trójek – pod presją czasu rywala, niemal ze środka parkietu… Ale nie miał wsparcia. Mateusz Ponitka świetnie zaczął, w pierwszej kwarcie zdobył dziewięć punktów, ale potem przypomnieli sobie o nim obrońcy rywala. I w sumie uzbierał 14. Spośród polskich graczy jeszcze tylko Michał Sokołowski (13) przekroczył dwucyfrówkę. Byliśmy dumni, gdy jak lew walczył Jakub Schenk, kiedy – w końcu! – piłkę do kosza pakował Aleksander Balcerowski. Ale to były pojedyncze akcje, iskierki.

Niemcy przede wszystkim mieli Schroedera – dodatkowo rozdrażnionego przez taktykę Polaków, którzy postanowili odpuszczać go na obwodzie, pozwalać rzucać za trzy. No to Schroeder trafił z dystansu siedem razy – w tym w kluczowych momentach meczu. W sumie uzbierał 38 punktów.

Ale przegraliśmy nie tylko dlatego (choć przede wszystkim), że naiwnie odpuściliśmy Schroedera. Słabo graliśmy także na tablicach – zebraliśmy 30 piłek, rywale aż o 12 więcej. Balcerowski, Dominik Olejniczak i Tomasz Gielo w sumie zebrali dziewięć. Sam Voigtmann – aż 10.

Na Eurobasket jedziemy z obawami

Ale wciąż – ten mecz można było wygrać, wyrwać. Ambicją, wolą walki. Tej nie brakowało. Zabrakło sprytu, przebiegłości, zimnej krwi w końcówce, pewności siebie. Tego, czego Niemcy mieli pod dostatkiem.

Może także czegoś ekstra od Milicicia? Zła taktyka wobec Schroedera nie była jedynym grzechem trenera Polaków w tych kwalifikacjach. Chorwat, który z kadrą pracuje od października zeszłego roku, kilkakrotnie zmieniał koncepcje pracy z drużyną – najpierw chciał ją odmładzać, kiedy jednak widmo odpadnięcia z gry o mundial zajrzało mu w oczy, przeprosił się z weteranami – Ponitką, Slaughterem, Sokołowskim. Dało to czwartkową wygraną z Izraelem w Lublinie i szczerze pasjonujący, ale wciąż przegrany mecz z Niemcami.

Plotkowano nawet, że władze Polskiego Związku Koszykówki poszukają dla niego alternatywy, ale wygląda na to, że to Milicić poprowadzi drużynę w trakcie wrześniowego Eurobasketu, na który – na szczęście – od dawna mamy pewne wejściówki.

Nawet gdyby nie udało się ostatecznie awansować na mundial w 2023 r., ale przynajmniej wejść do kolejnej fazy kwalifikacji, do najbliższych mistrzostw Europy przystępowalibyśmy w dobrych nastrojach. Ale z perspektywy dna europejskiej koszykówki będziemy się turniejowi przyglądać z wielką obawą.

Źródło: sport.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com