Największa bitwa rakiet w historii. Żelazna Kopuła nie brała w niej udziału

Fot. Gazeta.pl/IDF

Izraelski system obrony przeciwrakietowej udanie przeszedł swoją najpoważniejszą próbę bojową. Dotychczas wykazywał się głównie szeroko znany system Iron Dome, zwalczający najprostsze rakiety. W weekend do akcji wkroczyły znacznie bardziej skomplikowane Arrow 2 i 3.

Było to ich pierwsze naprawdę masowe zastosowanie. Wcześniej użyto ich już bojowo, ale tylko przeciw pojedynczym pociskom. Teraz wszytko wskazuje na to, że pokonały ich kilkadziesiąt w jednej dużej fali. Interpretacji wydarzeń z nocy z soboty na niedzielę na pewno będzie wiele. Od sukcesu Izraela, po sukces Iranu. Nie da się jednak zaprzeczyć dwóm podstawowym faktom: Iran przeprowadził duży, złożony i po raz pierwszy bezpośredni atak rakietowy i powietrzny na Izrael, oraz nie ma dowodów na istotne zniszczenia w Izraelu. Wszystko wskazuje więc na to, że izraelski wielowarstwowy system obrony przestrzeni powietrznej zadziałał bardzo dobrze, choć nie idealnie.

Strzały do obrony Izraela

Głównymi bohaterami po stronie Izraelczyków są do tej pory użyte jedynie incydentalnie systemy obrony przeciwrakietowej Arrow 2 i 3 (Strzała). Nieczęsto wspominany w mediach i powszechnie znany od lat system Iron Dome (Żelazna Kopuła). Ten służy do obrony przed prostymi pociskami krótkiego zasięgu wystrzeliwanymi przez palestyńskie bojówki i libański Hezbollah. Mowa o zagrożeniach zdolnych przelecieć do około 70 kilometrów i poruszających się powoli jak na rakiety. Irańczycy atakowali bronią zupełnie innej kategorii wagowej – profesjonalnymi rakietami balistycznymi średniego zasięgu zdolnymi pokonać ponad tysiąc kilometrów. Co za tym idzie – rozwijającymi znacznie większe prędkości i lecącymi znacznie wyżej, czyli znacznie trudniejszymi do przechwycenia.

Systemy Arrow były szykowane na takie wydarzenie od końca lat 80., kiedy rozpoczęto ich rozwój. Bardzo aktywnie wspomagali Izraelczyków w tym przedsięwzięciu Amerykanie. Zarówno pieniędzmi, jak i prawdopodobnie wiedzą uzyskaną podczas własnych zimnowojennych programów systemów antybalistycznych (rakiety Spartan i Sprint). Już wówczas w rakietach balistycznych państw arabskich i Iranu upatrywano jednego z najpoważniejszych zagrożeń dla Izraela. Ataki Irakijczyków pociskami SCUD w 1991 roku podczas wojny o Kuwejt i kiepskie wyniki próbujących je przechwytywać amerykańskich systemów Patriot (co było impulsem do ich poważnej modernizacji) dały dodatkowego znaczenia programowi Arrow. W 1994 roku przeprowadzono pierwszy udany test rakiety pierwszej generacji Arrow-1. Oceniono ją jednak jako nie dość dobrą i kontynuowano prace nad poważnie zmodyfikowaną Arrow-2. Po serii testów uznano ją za wystarczającą i pierwszą baterię oficjalnie przyjęto do służby w 2000 roku. Na bazie tych prac w 2008 roku zainicjowano kolejne nad systemem nazwanym Arrow-3, mającym służyć do przechwytywania jeszcze trudniejszych celów. Oficjalnie przyjęto go do służby w 2017 roku.

Arrow-2 i Arrow-3 są wzajemnie uzupełniającymi się najwyższymi elementami izraelskiej tarczy antyrakietowej. Te pierwsze pierwotnie pomyślano jako obronę przed rakietami balistycznymi krótkiego zasięgu rzędu kilkuset kilometrów, które były trzy dekady temu standardem wśród państw arabskich. Z czasem zostały jednak istotnie ulepszone i aktualnie mają też móc przechwytywać rakiety średniego zasięgu, czyli na przykład jak te użyte teraz przez Iran o zasięgu ponad tysiąca kilometrów. Arrow-3 od początku projektowano do przechwytywania rakiet średniego zasięgu w trakcie fazy lotu poza atmosferą.

Izraelczycy ujawniają bardzo mało informacji na temat ich możliwości oraz tego, ile właściwie ich mają. Na pewno są dwie baterie systemu Arrow-2 i prawdopodobnie trzecia. Do tego na pewno jedna systemu Arrow-3, choć można też znaleźć informacje o łącznie trzech. Jak wynika z dokumentów amerykańskich na temat budowy bazy tego drugiego systemu, jedna bateria ma oznaczać sześć wyrzutni po cztery antyrakiety. W najlepszym wypadku mowa więc o maksimum około 150 pociskach Arrow 2 i 3 gotowych do startu.

Co najmniej kilkadziesiąt przechwyceń

Irański atak z użyciem około 120 rakiet balistycznych musiał być więc bardzo poważnym wyzwaniem dla izraelskiej obrony. Żadna tarcza antyrakietowa nie będzie miała stuprocentowej skuteczności, więc przedarcie się kilku irańskich rakiet nie jest zaskoczeniem, ale to i tak bardzo dobry wynik jak na skalę ataku. Izraelczykom pomogli w jego osiągnięciu prawdopodobnie Amerykanie. Według nieoficjalnych informacji telewizji Fox News w operacji wzięły udział dwa niszczyciele US Navy operujące w pobliżu wybrzeży Izraela. Przy użyciu rakiet SM-3 i systemu AEIGS BMD miały strącić łącznie cztery irańskie rakiety balistyczne.

Jest też możliwe, że Izraelczykom pomogła zawodność irańskich pocisków. W poniedziałek rano amerykański dziennik „Wall Street Journal” napisał, powołując się na anonimowych informatorów w Pentagonie, że mniej więcej połowa irańskich rakiet balistycznych przeznaczonych do ataku doznało usterek i albo w ogóle nie wystartowało, albo nie doleciało do celu. Byłby to bardzo kiepski wynik, choć nie niemożliwy. Zawodność na poziomie kilkunastu procent nie jest niczym niezwykłym w rakietach balistycznych czy manewrujących, zwłaszcza takich, które nie były używane na dużą skalę i nie było okazji wychwycić niedoróbek. Tego rodzaju wynik osiągnęły choćby amerykańskie pociski manewrujące Tomahawk w operacji Pustynna Burza.

Irańczycy swoich rakiet średniego zasięgu nigdy jeszcze nie używali na taką skalę, są więc relatywnie słabo przetestowane. Mogli też użyć najstarszych posiadanych. Kilkadziesiąt procent zawodności nie jest nie do pomyślenia. Choć nie ma wątpliwości, że irańskie rakiety krótszego zasięgu działają. Irańczycy pokazali to choćby atakując bazę wojska USA w Iraku w 2020 roku. To były jednak rakiety o zasięgu kilkuset kilometrów. Do Izraela z Iranu jest ponad tysiąc. Po szczątkach i na nagraniu odpaleń opublikowanym przez Irańczyków zidentyfikowano pociski Emad, Ghadr i Kheybar-Shekan. Do tego prawdopodobnie Dezful. Wszystko broń zaprezentowana publicznie na przestrzeni ostatniej dekady. Wszystko sprzęt bazujący na pozyskanej z Korei Północnej technologii pocisku Nodong, czyli z kolei ewolucji radzieckich rakiet Elbrus (szerzej znanych jako SCUD).

Jeśli więc rzeczywiście poprawnie zadziałało około 60 irańskich pocisków, z czego cztery strącili Amerykanie, a kilka trafiło w bazy lotnicze Nevatim i Ramon (nieoficjalnie łącznie 9), to pozostałe około 45-50 musiało zostać strącone przez systemy Arrow-2 i -3. Jeśli twierdzenia „WSJ” o awaryjności są przesadzone, to skala przechwyceń musiała być większa, ponieważ pomimo upłynięcia dobrze ponad doby nie ma żadnych dowodów na więcej trafień niż te kilka w bazach lotniczych, z których cześć została nagrana przez okolicznych mieszkańców i do kilku przyznali się sami Izraelczycy. Na zdjęciach satelitarnych nie dostrzeżono na razie istotnych zniszczeń.

Niezależnie od tego ciągle mowa o najpoważniejszym starciu rakiet i systemów antyrakietowych w historii. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że chodzi o pełnoprawne systemy uzbrojenia, a nie proste pociski wystrzeliwane przez Palestyńczyków. Wcześniej systemy Arrow strąciły tylko w dwóch odrębnych incydentach po jednym pocisku balistycznym wystrzelonym przez Hutich z Jemenu. Ukraińcy strącili prawdopodobnie po maksymalnie kilka rakiet balistycznych krótkiego zasięgu w jednym starciu.

Polowanie nad terytorium sąsiadów

Uzupełnieniem irańskiego ataku pociskami balistycznymi średniego zasięgu było 170 dronów i 30 rakiet manewrujących. Część miała zostać wystrzelona przez proirańskie bojówki w Iraku i Hutich z Jemenu. Te pierwsze jako najwolniejsze i najtańsze najpewniej miały po prostu rozproszyć uwagę Izraelczyków, ewentualnie przy dużej dozie szczęścia w coś trafić. Te drugie, które lecą szybciej i są trudniejsze do przechwycenia, mogły mieć większą szansę dotrzeć do celu w ogólnym zamieszaniu. Nic z tego nie wyszło, ponieważ bardzo sprawnie zadziałało izraelskie, amerykańskie i brytyjskie lotnictwo.

Izraelczycy chwalą się, że żaden z atakujących obiektów nie przekroczył nawet granicy, co musi oznaczać strącenia nad morzem albo Arabią Saudyjską, Egiptem, Jordanią, Libanem lub Syrią. Nie ma konkretnych informacji na ten temat poza krótkim oświadczeniem Jordanii o tym, że wojsko królestwa zestrzeliło kilka obiektów latających, które naruszyły przestrzeń powietrzną kraju. Nieoficjalnie mowa też o tym, że Jordańczycy otworzyli ją dla izraelskich myśliwców, które w ten sposób mogły wcześniej zapolować na irańskie drony oraz rakiety. Syryjczyków o zgodę na coś takiego Izraelczycy na pewno nie pytali. Saudowie mogliby być przychylni z wrogości wobec Iranu.

Wobec skuteczności lotnictwa nie ma informacji o użyciu do odpierania ataku niższych szczebli izraelskiego systemu obrony powietrznej, czyli David’s Sling (Proca Dawida) i Iron Dome (Żelazna Kopuła). Ten pierwszy ma móc przechwytywać rakiety balistyczne krótkiego zasięgu oraz samoloty, rakiety manewrujące i drony na dystansach do około stu kilometrów. Ten drugi to obrona na dystansach najkrótszych, rzędu kilku-kilkudziesięciu kilometrów przed rakietami najkrótszego zasięgu, oraz dronami i rakietami manewrującymi.

Izraelskie wojsko szykowało się na taki scenariusz już od dekad. Pomimo dużego ataku przy pomocy różnych systemów uzbrojenia, znacznie większego niż to, co Rosjanie zazwyczaj robią w Ukrainie, zniszczenia w Izraelu są symboliczne. Uderzenie o takiej skali trudno uznać za blef. Gdyby choćby połowa użytych rakiet i dronów dotarła do swoich celów, to zniszczenia byłyby poważne. Trudno więc o inną ocenę skuteczności obrony jak bardzo dobra.

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com