539 dronów zaatakowało Ukrainę: co wydarzyło się po rozmowie Putina i Trumpa o „negocjacjach”

REUTERS/Gleb Garanich

W nocy z 3 na 4 lipca 2025 roku niebo nad Kijowem znów pociemniało — tym razem nie od chmur, lecz od setek dronów-kamikadze i rakiet różnych typów, w tym jednej hipersonicznej. 539 Shahedów, 16 rakiet, zniszczone domy, spalone karetki pogotowia, ranni cywile, dym unoszący się nad szkołami. To nie kolejny rozdział wojny, którą Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie od lat — to symbol. Symbol tego, że świat mimo głośnych deklaracji wciąż nie nauczył się właściwie reagować na agresję. A może po prostu nie chce.

Fakt, że ten zmasowany atak nastąpił tuż po rozmowie Władimira Putina z Donaldem Trumpem, nie wygląda na przypadek, lecz na celowy sygnał. Sygnał, w jaki sposób Kreml rozumie „dyplomację”: ostrzał miast, gdy inni rozmawiają o pokoju. To forma presji, ognisty szantaż, odpowiedź na ideę „uregulowania” bez ustępstw. A jeśli takie „gesty” nie spotykają się z reakcją międzynarodową, jeśli nie wywołują szoku w stolicach Zachodu — to co musi się jeszcze wydarzyć, by świat zrozumiał, że Putin nie szuka rozmów, lecz momentu na bezkarne uderzenie?

Zachodnie kręgi polityczne, zwłaszcza w USA, kolejny raz uwikłane są w wewnętrzne spory, kalkulacje geopolityczne i polityczny pragmatyzm. Zapowiedzi o możliwości „zakończenia wojny w 24 godziny” bez żadnych konkretnych mechanizmów — to nie strategia. To polityczny marketing. A Kreml odczytuje ten marketing nie jako przejaw siły, lecz oznakę słabości. Moskwa doskonale potrafi czytać między wierszami. W takich słowach słyszy komunikat: „uderz mocniej — dostaniesz, czego chcesz”.

Na froncie tymczasem — pauza. Pauza w dostawach amunicji, w decyzjach o kolejnych pakietach wsparcia, w zatwierdzaniu długofalowych gwarancji bezpieczeństwa. Wszystko to dzieje się właśnie wtedy, gdy rosyjska armia zwiększa intensywność ataków, szuka przełamań, a w ukraińskich miastach znów wyją syreny — nie pojedynczo, lecz dziesiątkami. Kijów to nie symbol. To realne miasto, pełne żyjących ludzi. A gdy trafia w nie rakieta hipersoniczna, to nie jest abstrakcyjny „brak broni” — to konkretne skutki: utracone życia, zrujnowane domy, dzieci, które nie pójdą do szkoły, bo szkoły już nie ma.

Najgroźniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że znów pojawia się niebezpieczna iluzja: że tę wojnę da się „uregulować”. Że gdzieś na zapleczu ktoś się dogada, ktoś poda rękę, i wszystko się ułoży. Ale przecież już przez to przechodziliśmy. Każde „porozumienie” z Kremlem kończyło się eskalacją. Każdy kompromis w stylu „oddamy trochę terytorium w zamian za spokój” w Moskwie uważany jest za zwycięstwo, a więc — za zachętę. Kreml nauczył się mistrzowsko wykorzystywać słabości demokratycznych systemów. Tam rozumieją jedno: wystarczy przeczekać cykl wyborczy, zmianę priorytetów — i można znów uderzyć z nową siłą. A jeśli główny kandydat na prezydenta USA pozwala sobie mówić o „wielkich układach” z dyktatorami — to nie tylko retoryka. To okazja, którą Rosja na pewno wykorzysta.

Partnerstwo z Ukrainą to dziś nie tylko kwestia wsparcia ofiary. To linia frontu w najdosłowniejszym znaczeniu. Lekcja, którą muszą odrobić wszystkie zachodnie stolice, brzmi prosto: jeśli Ukraina nie otrzyma jasnego, trwałego i nieprzerwanego wsparcia — terror zwycięży. A ten precedens będzie katastrofalny. Bo jeśli agresja znajduje usprawiedliwienie w czasie, „rozmowach” czy zmęczeniu — to sygnał dla wszystkich autokratów: nie trzeba wygrywać — wystarczy poczekać. I wytrwać. Wytrwać, aż demokracje zaczną ustępować — z wygody lub strachu.

Dla Polski, jak i dla wielu krajów Europy Środkowo-Wschodniej, to nie tylko moralna kwestia. To interes bezpieczeństwa. Zbyt dobrze pamiętamy, co się dzieje, gdy pozwala się Rosji ustalać reguły gry. Historia wielokrotnie pokazała: ustępstwa wobec Moskwy nigdy nie kończą się pokojem. Kończą się nowymi żądaniami. I nowymi wojnami.

4 lipca w Kijowie nie było święta. Były płomienie, ewakuacje rannych i liczenie odłamków. A świat tego dnia powinien był wreszcie zrozumieć: milczenie w odpowiedzi na drony to już nie neutralność. To współudział.

Karyna Koshel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 88
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com