9 maja jako demonstracja uległości: Fico i Vučić legitymizują nową okupację

Getty Images
9 maja – dzień, który w Europie powinien być poświęcony pamięci i pokojowi. Ale w rosyjskiej interpretacji od dawna to karnawał militaryzmu, kult śmierci i przemocy. W tym roku na tzw. „paradę zwycięstwa” w Moskwie wybierają się dwaj europejscy przywódcy – premier Słowacji Robert Fico i prezydent Serbii Aleksandar Vučić. Tą decyzją nie tylko okazują lojalność wobec Kremla – oni osobiście wspierają reżim terrorystyczny, który codziennie niszczy ukraińskie miasta, torturuje, gwałci i morduje.
Co roku Moskwa organizuje na Placu Czerwonym pokaz czołgów, mundurów i kłamstw. To, co powinno być dniem żałoby za milionami ofiar II wojny światowej, stało się narzędziem szowinistycznej propagandy. Rosjanie nie wspominają Holokaustu, nie mówią o zbrodniach NKWD, nie oddają czci pokojowi – bo to ich nie interesuje. Ich celem jest coś innego: udowodnić, że wojna to chwała. To ich „święte prawo”.
W dzisiejszej rosyjskiej doktrynie 9 maja to symbol prawa do agresji. To legitymizacja nowej okupacji. I oni tego nie ukrywają: „Dziadkowie walczyli, my też możemy”. Właśnie pod tymi hasłami dziś rosyjskie drony wlatują przez okna kijowskich mieszkań, a śmierć nadal tańczy w Chersoniu, Zaporożu czy Dnieprze.
Obecność Vučića i Fica w Moskwie to nie tylko gest dyplomatyczny. To symboliczne podanie ręki zbrodniarzowi wojennemu. Putinowi potrzebna jest legitymizacja. Każdy, kto pojawia się na jego trybunie, daje mu polityczny tlen. Szczególnie obrzydliwie wygląda to w świetle nocnych ataków Rosji na Ukrainę – ponad 180 dronów i kilka rakiet balistycznych, w tym na Kijów.
Robert Fico, pragmatyk bez kręgosłupa, gra na dwa fronty. Jego zależność od rosyjskiego gazu i chęć utrzymania kruchej koalicji popychają go w stronę Moskwy. Ale to nie dyplomacja – to polityczna prostytucja na rozkaz Kremla. Jego obecność na paradzie to akt publicznej kapitulacji wobec rosyjskiego terroru.
Aleksandar Vučić, który nigdy nie ukrywał sympatii do Putina, po raz kolejny pokazuje, że Serbia pozostaje placówką wpływu Moskwy na Bałkanach. Izolacja Rosji jest tylko iluzją, dopóki są przywódcy gotowi uścisnąć dłoń mordercy.
Świat poznał w tym roku kolejną zbrodnię Rosji – ciało ukraińskiej dziennikarki Wiktorii Roszczyny, które przekazano stronie ukraińskiej, wróciło bez gałek ocznych, części tchawicy i mózgu. Rosyjskie dokumenty wskazywały ją jako „niezidentyfikowaną osobę płci męskiej”. To nie tylko morderstwo. To demonstracyjne bestialstwo. Akt całkowitej dehumanizacji.
Czy Fico i Vučić naprawdę nie wiedzą, co się dzieje? Wiedzą. I mimo to jadą. To ich wybór. Stają się częścią propagandowej machiny, która zabija dzieci w Mariupolu, niszczy szkoły w Charkowie i bombarduje szpitale położnicze w Czernihowie. Ta parada nie ma nic wspólnego ze zwycięstwem. To parada śmierci. To pochód hańby i upadku.
Fico i Vučić nie są tylko gośćmi – są statystami w kremlowskim teatrze, w którym główną rolę gra śmierć. Historia im tego nie zapomni. Tak jak nie zapomni ukraińskich miast zrównanych z ziemią. Tak jak nie zapomni Wiktorii Roszczyny – zamordowanej, okaleczonej i poniżonej nawet po śmierci.
9 maja to nie „Dzień Zwycięstwa”. W rosyjskim wykonaniu to dzień świętowania prawa do zabijania. I każdy, kto popiera ten spektakl – popiera terror. Fico i Vučić w tym roku nie tylko przyjadą do Moskwy. Oni wezmą udział w paradzie śmierci, gdzie zamiast fanfar słychać syreny alarmowe w ukraińskich miastach, a zamiast kwiatów – odłamki rakiet w dziecięcych łóżkach.
To ich wybór. To ich hańba. I ta hańba stanie się częścią ich politycznego epitafium. Bo wspieranie Rosji dziś – to zdrada nie tylko Ukrainy. To zdrada człowieczeństwa.
Karyna Koshel