Kryzys wokół Ukrainy – dylematy strategiczne USA. Czy Biden wyjdzie z tej próby zwycięsko? „Mało jest do optymizmu powodów”
W środowisku amerykańskich ekspertów i publicystów trwa właśnie ożywiona dyskusja poświęcona kwestii w jaki sposób Stany Zjednoczone winny zareagować na ostatnie posunięcia Moskwy wobec Ukrainy.
Debata ta jest o tyle interesująca, że jej wynik wpłynie nie tylko na kształt polityki administracji Joe Bidena wobec naszej części kontynentu, ale w gruncie rzeczy przesądzi kwestię czy dotychczasowa amerykańska polityka odstraszania jest skuteczna. Jej niepowodzenie zwiększy poczucie zagrożenia państw frontowych, a to drastycznie zmienia sytuację w Pakcie Północnoatlantyckim. Gabrielius Landsbergis, litewski minister spraw zagranicznych już oświadczył po niedawnym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych w Rydze, że Wilno domagać się będzie „dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa” w związku z sytuacją na wschodniej flance, co świadczy nie tylko o zaniepokojeniu sytuacją, ale również zapowiada co może dziać się w przyszłości. Inicjatywę Recepa Erdoğana, prezydenta Turcji, którego rzecznik prasowy zaproponował pośrednictwo Ankary, mającej dobre relacje z Rosją, w rozmowach Kijowa i Moskwy, trzeba również czytać w podobnych kategoriach, tym bardziej, że powiedział on, iż państwa Zachodu nie zbudowały sobie dogodnej płaszczyzny dialogu z Putinem, którą można byłoby teraz wykorzystać a ryzyko wojny wiąże się z destabilizacja całego regionu, jest przeto sprawą priorytetową dla państw położonych na Wschodzie.
Daniel L. Davies, specjalista ds. międzynarodowych, w przeszłości pułkownik amerykańskich sił zbrojnych pisze w portalu RealClear Defence, że Zachód musi zmierzyć się z bolesną prawdą. Dziś jego zdaniem, wejście Ukrainy do NATO, zwiększa a nie zmniejsza perspektywę wojny z Rosją i nie służy ani interesom Stanów Zjednoczonych, ani Europy, ani tym bardziej Ukrainy. Tym bardziej jest to istotne, że nikt na Zachodzie nie ma zamiaru rozpoczynać wojny z Moskwą o Ukrainę. (Nawiasem mówiąc podobnie diagnozuje sytuację brytyjski The Economist). Jeśli zatem Waszyngton stoi w gruncie rzeczy wobec bolesnej, acz prostej alternatywy albo wojna albo ustępstwa, to w opinii Daviesa oczywistym jest wybór tej drugiej opcji. Tym bardziej, że jak argumentuje „nie ma prawie żadnych szans, by Stany Zjednoczone czy NATO rozpoczęły wojnę z Moskwą o Ukrainę, gdyż byłoby to fundamentalną pomyłką strategiczną. W takiej rzeczywistości w interesie Waszyngtonu i Ukrainy jest zatem prowadzenie innej polityki, która ma realną szansę na zachowanie pokoju w Europie.” Ta „inna polityka” to neutralizacja Ukrainy, przyjęcie w gruncie rzeczy rosyjskich warunków z których jednym z najpoważniejszych jest oświadczenie, iż Kijów nie ma co liczyć na członkostwo w NATO i skupienie się Zachodu na umacnianiu ukraińskiej państwowości. Daniel L. Davies nie zadaje sobie pytania czy w nowych realiach, już po przyjęciu warunków Rosji, tego rodzaju polityka będzie w ogóle możliwa, bo w gruncie rzeczy nie o to w jego wywodach chodzi. Jak konkluduje swe rozważania – „Wielu będzie twierdzić, że zachęcanie Kijowa do deklarowania neutralności zamiast ubiegania się o członkostwo w NATO jest poddaniem się w obliczu gróźb Moskwy. Wręcz przeciwnie, jest to uznanie surowej rzeczywistości: Ukraina ma 1200-milową granicę z Rosją i nie ma gwarancji bezpieczeństwa na podstawie art. V i jeśli NATO będzie chciało udzielić takich gwarancji, to najprawdopodobniej wywołałoby to poważną wojnę, która mogłaby zdewastować znaczną część Europy Środkowej i Wschodniej, a w najgorszym przypadku doprowadzić do wymiany nuklearnej. Mówiąc wprost, nic, co jest na Ukrainie, nie jest warte ryzyka pogrążenia NATO w wojnie z uzbrojoną w broń nuklearną Rosją. Czas pogodzić się z tą rzeczywistością i dać Ukrainie lepsze szanse na wolną i dostatnią przyszłość.”
Konserwatywny Wall Street Journal, krytykuje w artykule redakcyjnym dotychczasową politykę administracji Bidena wobec Rosji. Rozpoczęcie dialogu strategicznego z Moskwą, po rozmowach w Genewie doprowadziło, w opinii dziennika, jedynie do niezapowiedzianej próby nowej rosyjskiej rakiety, która jest w stanie razić cele w kosmosie, w tym amerykańskie satelity komunikacyjne a umiarkowane sankcje po wielkim ataku hackerskim Solar Winds zostały odebrane jako wyraz słabości i niezdecydowania. Podobnie teraz, deklaracje Blinkena, który po szczycie w Rydze powiedział, że „dyplomacja jest jedyną rozsądną drogą rozwiązania obecnego kryzysu” raczej utwierdzą, zdaniem kolegium redakcyjnego The Wall Street Journal, Putina w przekonaniu, że obrał prawidłową drogę. Amerykańska dyplomacja, argumentuje dziennik, jeśli chodzi o politykę wobec Rosji jest reaktywna a w związku z tym pozbawiona strategicznej inicjatywy. Na Kremlu niewielkie wrażenie robią obecne ostrzeżenia ze strony Departamentu Stanu o gotowości wprowadzenia, gdyby Moskwa zdecydowała się na agresję wobec Ukrainy, sankcji, których do tej pory jeszcze nie stosowano (jak się spekuluje może chodzić o wykluczenie Rosji z systemu SWIFT) po tym jak kilka miesięcy temu obecna administracja zablokowała uderzenie w Nord Stream 2. Gdyby na szczycie w Rydze, argumentuje dziennik, poinformowano o zwiększeniu wojskowej obecności Stanów Zjednoczonych w Polsce i skokowym wzroście pomocy w sprzęcie i amunicji dla Ukrainy, to mielibyśmy z rzeczywistym ostrzeżeniem dla Moskwy, które na Kremlu musiano by potraktować poważnie. Nic takiego jednak nie miało miejsca, co powoduje, że wyrazy „zaniepokojenia” o których mowa w oświadczeniach amerykańskiej dyplomacji nie muszą być traktowane na Kremlu poważnie.
Liberalny The Washington Post również poświęcił komentarz redakcyjny sytuacji wokół Ukrainy i polityce Stanów Zjednoczonych. Rosyjska agresja musi, zdaniem dziennika zostać powstrzymana, bo w przeciwnym razie konsekwencje będą głębokie i nieprzewidywalne. Nie chodzi w tym wypadku o to, że Ukraina może utracić swą suwerenność, choć to jest oczywiste, ale o to, iż ustępliwość Zachodu, zostanie odebrane jako oznaka słabości, co może zachęcić innych, przede wszystkim Chiny do działania i rozpoczęcia inwazji Tajwanu. Nie musimy mieć wyłącznie do czynienia ze scenariuszem militarnym. To, że rosyjski prezydent w ramach uprawianej przez lata polityki presji i zaostrzania sytuacji, obecnie zdecydował się na przejście do nowej fazy, świadczyć może, jak uważają dziennikarze The Washington Post, iż Putin „wyczuwa, że Stany Zjednoczone i inne demokracje są podzielone i bezbronne z powodu pandemii i wewnętrznych sporów politycznych.” Sytuację dodatkowo komplikuje to, że Putin może nie być zdolnym do normalnej kalkulacji zysków i strat, a inwazja na Ukrainę, jest dla niego dopełnieniem czegoś w rodzaju historycznej misji, związanej z faktyczna odbudową ZSRR, który rozpadł się 30 lat temu. To może oznaczać, że tradycyjne sygnały polityczne wysyłane przez Waszyngton, w rodzaju podróży Williama Burnsa do Moskwy, mogą mieć mniejszą siłę oddziaływania, albo w ogóle nie być skutecznymi. Być może jest jeszcze czas na poszukiwanie dyplomatycznego rozwiązania obecnego konfliktu, ale aby wysiłki Waszyngtonu mogły okazać się skutecznymi „muszą być poparte siłą polityczną, gospodarczą i militarną.”
Sytuacja, z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych, jest tym trudniejsza, że jak ujawnił portal politico.com ekspertyza sporządzona na zamówienie Komisji Europejskiej raczej nie potwierdza obaw amerykańskich służb specjalnych alarmujących o tym, że Rosja szykuje się do uderzenia na Ukrainę. W analizie sporządzonej dla Brukseli można przeczytać, że „Stany Zjednoczone uważają rosyjskie zagrożenie eskalacją militarną za poważną i mają bardzo dużą pewność, że nie jest to blef Putina”. Zarazem eksperci pracujący dla Komisji Europejskiej są zdania, że „z powodu braku wsparcia logistycznego, armia rosyjska potrzebowała będzie jeszcze od jednego do dwóch miesięcy, aby zmobilizować się do pełnej inwazji. (Ponadto jej ogólna słabość logistyczna uniemożliwia armii rosyjskiej poważny atak). Dzięki temu nie ma zagrożenia nieuchronną inwazją”. Mamy zatem do czynienia z odmienną oceną, inną w przypadku Waszyngtonu i inną w przypadku stolic państw Europy Zachodniej, co do stopnia zagrożenia jaki stwarza koncentracja rosyjskich sił zbrojnych na granicy z Ukrainą. To dodatkowo utrudnia politykę Waszyngtonu i zawęża pole manewru. David M. Herszenhorn, komentator politico.com twierdzi, że prywatnie dyplomaci niektórych państw Zachodu powątpiewają w powagę sytuacji i uważają, iż Amerykanie „panikują”. Trudno w takich realiach liczyć z jednej strony na jedność sojuszniczą, realnym ryzykiem jest też erozja międzynarodowego autorytetu Stanów Zjednoczonych, gdyby okazało się, że w istocie zagrożenie ze strony Rosji jest mniejsze niźli dziś utrzymuje Waszyngton.
Dylematy strategiczne Waszyngtonu
Mamy zatem przybliżony obraz dylematów strategicznych przed którymi stoją obecnie Stany Zjednoczone. Nieadekwatna, zbyt słaba reakcja, jeśli zagrożenie rosyjską inwazją okaże się realne może pociągać za sobą osłabienie amerykańskiego systemu sojuszniczego. Zarówno w Europie, bo państwa najbardziej zagrożone, będą w przyszłości szukać innych gwarancji dla własnego bezpieczeństwa jak i w Azji, bo to co się dzieje w relacjach NATO – Rosja jest tam pilnie obserwowane i stanowi rodzaj papierka lakmusowego na ile silne są amerykańskie gwarancje. Z drugiej strony trudno teraz o uwiarygodnienie polityki odstraszania Rosji, również zwiększenia kosztów jej agresji na Ukrainę, jeśli w ciągu kilku ostatnich miesięcy popełniło się tyle błędów o charakterze strategicznym, począwszy od przedłużenia traktatu New START po umożliwienie dokończenia Nord Stream 2. Wreszcie Ameryka musi znaleźć rozwiązanie sytuacji w realiach sceptycyzmu, co do powagi sytuacji, ze strony partnerów na Zachodzie. Wszystko to razem sprawia, że mamy do czynienia z najpoważniejszym, jak można przypuszczać, testem w zakresie polityki zagranicznej przed którym staje administracja Bidena. Wynik sprawdzianu amerykańskich możliwości, jaki zarządził Władimir Putin, wpłynie nie tylko na sytuacje naszej części Europy, ale szerzej, układ sił w Azji i światową pozycję Stanów Zjednoczonych. Chciałoby się napisać, że Joe Biden, uchodzący za najbardziej doświadczonego w sprawach międzynarodowych amerykańskiego prezydenta ostatnich 20 lat wyjdzie z tej próby zwycięsko, choć mało jest do optymizmu powodów.
Źródło: https://wpolityce.pl