„Smoczy dron” ziejący ogniem na Rosjan. Ukraińcy użyli nowej broń w wielu miejscach naraz
Ukraińcy zaczęli atakować Rosjan ogniem z nieba. Na zauważalną skalę wprowadzili do użycia drony rozrzucające nad pozycjami wroga zapalony termit. Substancję przypominającą nieco magmę, palącą się przy bardzo wysokiej temperaturze i bardzo trudną do ugaszenia.
Nagrania użycia tak zwanych „smoczych dronów”, albo „Dracarys” od smoka w fantastycznym świecie „Pieśni Lodu i Ognia”, zaczęły pojawiać się na przestrzeni ostatniego tygodnia. Od razu seryjnie i na bardzo odległych od siebie odcinkach frontu. Można na tej podstawie sądzić, że to nie odosobniona frontowa innowacja jednego pododdziału dronowego, ale coś wytwarzanego w większych ilościach, co może stać się stałym widokiem na linii kontaktu.
Płynny metal lecący z niebaDo tej pory nie pojawiły się zdjęcia lub nagrania pokazujące szczegółowo samego „smoczego drona”. Na podstawie jego działania i opisów ukraińskich żołnierzy można jednak wiele się domyślić. Sam dron to najpewniej maszyna sterowana w trybie perspektywy pierwszej osoby (FPV), które standardowo mają podwieszone pod sobą ładunek rzędu jednego-dwóch kilogramów. Są jednak większe, z udźwigiem do siedmiu kilogramów. Zazwyczaj ładunkiem są chałupniczo wykonywane głowice odłamkowe lub kumulacyjne. W wypadku „smoczych dronów” wymieniono je na pojemnik z termitem. Szczegóły konstrukcji nie są znane, ale ewidentnie muszą mieć zawarty w sobie zapalnik, bo do zapłonu dochodzi dopiero nad pozycjami wroga.Termit jest mieszaniną sproszkowanego metalu i tlenku metalu. Pierwotnie glinu i tlenku żelaza, ale istnieją różne wariacje, których celem jest osiągnięcie wyższej temperatury albo wydłużenie czasu reakcji. Ich wspólną cechą jest to, że po zainicjowaniu reakcji (pod wpływem wysokiej temperatury) termit pali się niezwykle intensywnie. Osiąga temperaturę rzędu nawet 3800 st. C. Efektem reakcji jest też powstanie płynnego metalu. Podpalony termit bardzo trudno ugasić. Polewanie wodą może skończyć się eksplozją w wyniku jej gwałtownego odparowania. Nieskuteczne są też standardowe gaśnice. Podobnie zasypywanie piaskiem i odcinanie dopływu tlenu. Raz podpalona mieszanka termitu będzie się palić, aż nie zostaną zużyte jej składniki.
Ugaszenie takiej substancji w warunkach frontowych jest praktycznie niemożliwe. Jedyne, co można zrobić, to unikać kontaktu, aby uniknąć bardzo dotkliwych i głębokich poparzeń, oraz czekać. Z powodu takich właściwości termit jest powszechnie stosowany w amunicji zapalającej. W trakcie wojny w Ukrainie wykorzystywany jest niemal od początku. Przez Rosjan między innymi w rakietach systemu Grad, zasypujących okolicę deszczem płonącego termitu, a przez Ukraińców często w postaci granatów zrzucanych z dronów. Zwłaszcza do porzuconych pojazdów lub okopów. Wbrew powszechnemu mitowi nie jest to broń zakazana. Konwencje haskie zabraniają jedynie używania ich przeciw ludności cywilnej oraz roślinności, jeśli w pobliżu nie ma stanowisk wojska.Na odlew po pasie leśnym
Ukraińscy twórcy dronów mieli więc już od dawna do czynienia z termitem. I najwyraźniej postanowili pójść dalej. Pomagają realia wojny w Ukrainie, z jej statycznym frontem i mnóstwem polowych fortyfikacji ukrytych w pasach roślinności pomiędzy polami. Idealny cel dla drona ciągnącego za sobą deszcz ognia. I w takim celu Ukraińcy wydają się używać „Dracarysów”. Wysyłają je nad rosyjskie pozycje ukryte wśród roślinności z nadzieją, że a nuż termit spadnie na coś cennego i wywoła pożar, a jeśli nie, to może przynajmniej podpali drzewa oraz zarośla i pozbawi Rosjan osłony, co ułatwi późniejsze ataki klasycznych bezzałogowców.
Zrzucanie języka ognia z drona na pewno wygląda widowiskowo i ma istotny wpływ na morale tych, którzy są tego celem. Nie należy jednak przeceniać ich skuteczności bojowej. To nie jest zabójczy miotacz płomieni wypalający wszystko poniżej. Ukrycie się w ziemiankach zazwyczaj wystarczy do ochrony przed termitem. Pojawiło się kilka nagrań wykonanych przez Rosjan, których pozycje były celem „smoczych dronów”. Żaden nie wspomina o zabitych czy poważnie rannych. Rozpaczają jedynie nad stratą wyposażenia, które często jest trzymane na powierzchni, ukryte pod roślinnością w okolicy okopów oraz ziemianek. Straty na pewno dotkliwe, ale to nie jest tak, że po przelocie „smoczego drona” zostaje goła wypalona ziemia i opuszczone pozycje.
Nowe bezzałogowce nie zastąpią więc już klasycznych dronów-bombowców i zwykłych uderzeniowych FPV. Najpewniej będą uzupełnieniem, i to tym rzadziej stosowanym. Standardowe uderzeniowe drony FPV wykazały się bardzo wysoką skutecznością, co zawdzięczają między innymi precyzji. Nie wydaje się, aby cokolwiek zagrażało aktualnie ich dominującej pozycji. Na pewno nie „smocze drony”, których skuteczność w dużej mierze zależy od przypadku. Czy zapalająca mieszanka trafi na odsłonięte palne przedmioty.
Źródło: gazeta.pl