Wstrząsająca relacja z Ukrainy. 44-latka opowiadała, jak uciekała z miasta

Wikimedia Commons

44-letnia mieszkanka Irpienia Łesia wspomina w rozmowie początki wojny i ryzykowną ucieczkę z miasta. Ucieczki tej nie planowała; przełomowy okazał się moment, kiedy zobaczyła rosyjski czołg ostrzeliwujący pobliski budynek.

Łesia nie wierzyła, że zacznie się wojna. „Mimo to posłuchałam męża i wszystkie dokumenty spakowałam do plecaka. Bardzo się to przydało, gdy w pośpiechu uciekaliśmy z Irpienia” – mówi kobieta w rozmowie z PAP.

Kiedy Rosjanie zburzyli pobliski maszt sieci komórkowej, Łesia straciła łączność i dostęp do informacji. „O niczym nie wiedzieliśmy – nie wiedzieliśmy nic o pobliskiej Buczy – tylko widzieliśmy kłęby czarnego dymu oraz przebijający się przez nie ogień. Ciągle słyszeliśmy odgłosy ostrzałów, eksplozji, bombardowań – to było straszne. Potem okazało się, że nasz dom znalazł się na linii frontu. Zrozumieliśmy, że wcześniej czy później nasz budynek może zostać ostrzelany. Nie wiedzieliśmy, co dzieje się w Kijowie, nie wiedzieliśmy, czy mamy uciec do moich rodziców. Do decyzji przyczyniło się ostrzelanie sąsiedniego budynku przez rosyjski czołg i to, że na naszym podwórku zobaczyliśmy kadyrowców”.

Następnego rana przed wschodem słońca wszyscy sąsiedzi ruszyli w drogę ocalałymi samochodami. „Jechaliśmy kolumną siedmiu aut. Szukaliśmy drogi ucieczki, a inne samochody z cywilami do nas dołączały. Miasto płonęło – wszędzie były kłęby dymu, zabici cywile na ulicach, zburzone budynki. Wszystko to wyglądało jak w horrorze” – wspomina.

Choć w normalnych warunkach droga do domu rodziców zajmuje jej kilkanaście minut, tym razem trwała ponad 5 godzin. „Dowiedzieliśmy się, że nie możemy jechać przez wioskę Stojanka, ponieważ Rosjanie ostrzeliwują tam wszystkie cywilne samochody. Pojechaliśmy przez Romaniwski most, choć w połowie został zburzony”.

Część mostu, po której nie można było przejechać, pokonali już pieszo. „Wszystko to, co się tam odbywało, było jak w filmie. Czułam, jakby czas się zatrzymał. Wokół nas latały pociski, które piszczały, a potem wybuchały. Na leżące na moście ciała zabitych dzieci patrzyłam jak na ujęcia z filmu”.

Jako uchodźcy przebywali poza Irpieniem do maja. „Wróciliśmy, gdy tylko dostaliśmy pozwolenie na powrót. Wiele domów zburzonych, ziemia usypana kawałkami szkła. Wszędzie groziły miny i niewybuchy, ale byliśmy w domu. Każdego ze spotkanych sąsiadów przytulaliśmy jak rodzinę. Te spotkania dawały nam tyle nadziei i wiary, że ciężko to ubrać w słowa”.

Przez cały ten czas Łesia nie zdejmowała z szyi wisiorka z ukraińskim herbem, który dostała na urodziny. „Kiedy mama nie miała ze mną kontaktu, bała się, że jeśli trafię w ręce rosyjskich okupantów, zapłacę za to. Rzeczywiście, nie zdjęłam i nie zdejmę go z szyi, bo wierzę, że ten tryzub jest moim i Ukrainy talizmanem” – podkreśliła

Źródło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com